Dzisiaj pokażemy Ci, jak wyhodować milion run w ciągu 10 minut w Elden Ring. Ta nowa Soulslike to naprawdę trudna gra, a runy są jej istotną częścią. Będziesz używać run do kupowania przedmiotów i ulepszania swojej postaci. Runy są używane do podnoszenia poziomu broni razem z kamieniami kowalskimi. Zobacz jak przeliczyć Sekundy na Minuty i sprawdź tabelę konwersji. 10 s: 0.16666666666667 min: 15 s: 0.25 min: 50 s: 0.83333333333333 min: 100 s: 1. Poniżej znajdziesz 10 porad, które ułatwią Ci drogę do Twojego celu. Jak zarobić milion, dzięki zwiększeniu produktywności? #1. Masz już cel. Teraz czas ustalić listę zadań i zaznaczyć w niej swoje priorytety. Zachęcam do przeczytania: Macierz Eisenhowera w 8 krokach, oraz Jak dobrze planować? Poznaj strategię Kurta Vonneguta W czasach kryzysu i wysokiej inflacji coraz trudniej jest się utrzymać. Postanowiłem więc poszukać alternatyw i oto jedna z nich. Zapraszam do oglądania.Wita 👉 Strona o której opowiadam- https://bit.ly/twist50💥Jeśli chcesz nauczyć się zarabiać bardzo dużo pieniędzy przez internet zapraszam Ciebie do wzięcia Pomocy.kto wie milion sekund ile to jest dni ? jeden dzień to 60*60*24=3600*24=86400 sekund zatem milion sekund to 1000000:86400=11 i 49600/86400= 11,57 dni odp. około 11 i pół dnia A DRUGIE CYFRA MILIONOW LICZBY 9876543210 JEST JAKA LICZBA????? odp. cyfra 6 I OSTATNIE O ILE WIEKSZA JEST SUMA LICZB 45 I 26 OD ICH ROZNICY suma: 45+26= 71 . Wirtualne pieniądze napędzają GTA Online. Poznaj kilka cennych wskazówek. Napadów nie wykonujemy dla dobrego samopoczucia. Poniżej kilka wskazówek na temat tego, jak zdobyć maksymalne nagrody pieniężne. Pieniądze. Wszyscy w GTA Online je kochają. Wirtualne dolary napędzają sieciowe rozgrywki, umożliwiając kupowanie najlepszych broni, pojazdów i śmiesznych fryzur. Napady - zgodnie z obietnicami - to kolejna okazja na spory zarobek. Po ukończeniu wszystkich skoków na normalnym poziomie trudności warto jednak spróbować osiągnąć maksymalne dochody, dzięki specjalnym nagrodom i modyfikacjom. Zanim przejdziemy do porad na temat szybkiego wzbogacania się, warto zapoznać się z kilkoma szybkimi wskazówkami. Szybkie sposoby na dużą gotówkę w Napadach GTA Online Hostuj grę. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Wszyscy chcą hostować rozgrywkę, ponieważ pozycja lidera przekłada się na największe nagrody finansowe. Liderzy mogą ustalać procentowe wypłaty po zakończeniu wszystkich zadań w Napadzie. Akcja w Pacific Standard, z potencjalną wypłatą na poziomie 1,25 mln dolarów, może być bardzo lukratywna. Najlepszy sposób na zostanie hostem to granie w grupie i wymienianie się na tym stanowisku. Graj na wysokim poziomie trudności. Nie bój się większego wyzwania. Dostaniesz 25 procent więcej pieniędzy i bonus do punktów doświadczenia. Wyzwanie stanowić będą nie trudniejsi do pokonania przeciwnicy, ale brak rezerwowych żyć. Jeśli ktoś zginie, musimy zaczynać od początku. Wystarczy jednak odrobina uwagi, by zarobić więcej pieniędzy. I tyle. A teraz dowiemy się jak zarobić nieco więcej wirtualnej gotówki dzięki Bonusom Specjalnym i Elitarnym Wyzwaniom. Bonusy Specjalne Napady mają pięć specjalnych bonusów, związanych z poszczególnymi zadaniami. Niektóre z nich wypłacają pieniądze automatycznie, inne są absurdalnie trudne do wykonania. Wszystkie bardzo dobrze płacą, ale to jednorazowe bonusy, po osiągnięciu określonego celu. Nie można ich powtórzyć, więc warto wykonać zrzut z ekranu, by móc pochwalić się znajomym. Pierwszy raz: 100 tysięcy dolarów nagrody za ukończenie danego Napadu po raz pierwszy. Łącznie w ten sposób otrzymamy więc maksymalnie pół miliona dol., więc nie warto się zrażać po kilku nieudanych próbach. Wszystko w porządku: ten bonus jest nieco trudniejszy. Jak sugeruje sama nazwa, należy ukończyć wszystkie misje przygotowujące do Napadów, a także same Napady, w odpowiedniej kolejności, zaczynając od akcji we Fleeca. Oddanie sprawie przełoży się na dodatkowy milion dolarów, czyli niebagatelną kwotę. Zadanie jest jednak trudne i wymaga dedykowanej i stałej grupy znajomych. Lojalność: do tego bonusu ponownie potrzebna jest grupa znajomych. Milion dolarów otrzymamy za wykonanie wszystkich misji przygotowujących do Napadów, a także samych Napady, z tą samą drużyną graczy. Kolejność nie ma tutaj znaczenia, ale wykonywanie Lojalności warto połączyć z Wszystko w porządku. Geniusz zbrodni: najtrudniejsze wyzwanie w całej grze. Okrągłe 10 milionów dolarów otrzyma osoba, która ukończy wszystkie misje przygotowujące do Napadów, a także same Napady, w odpowiedniej kolejność, z tą samą grupą osób i bez straty jednego życia. Postępy resetują się po pierwszym zgodnie dowolnej z postaci w drużynie, bez względu na to, jak daleko jesteśmy. Dla zaawansowanych. Inna perspektywa: ta nagroda przeznaczona jest dla osób, które ukończy wszystkie misje przygotowujące do Napadów, a także same Napady, w perspektywie pierwszej osoby. Opcja ta dostępna jest na PC, PlayStation 4 i Xbox One. Perspektywa FPP musi być włączona podczas Napadu i misji poprzedzających. Nagroda wynosi 100 tysięcy dolarów. Wyzwania Elitarne Bonusy Specjalne dostępne są tylko raz dla każdego gracza, ale już Wyzwania Elitarne powtarzać można do woli. Bonusy pieniężne są dużo niższe, ale przy współpracy z doświadczoną grupą graczy mogą przełożyć się na niezły bonus, nawet w okolicach pół miliona dolarów. Wyzwania podliczane są dopiero po zakończeniu Napadu. Akcja we Fleeca Ukończenie w czasie maksymalnie 5 minut i 20 sekund Żaden z członków drużyny nie zginął Samochód uszkodzony w stopniu poniżej 6 procent Nagroda: 50 tysięcy dolarów. Ucieczka z więzienia Obrażenia Rashkovskiego poniżej 1 procenta Uwolnienie więźnia i załadowanie na pokład samolotu poniżej 4 minut i 40 sekund Nikt nie zginął Nagroda: 100 tysięcy dolarów. Skok na Humane Labs Ukończenie poniżej 11 minut Uszkodzenia pojazdu poniżej 2 procent Nikt nie zginął Nagroda: 100 tysięcy dolarów. Spis treści: GTA Online - poradnik i najlepsze porady Następnie: GTA Online - Tryby adwersarza, codzienne cele, wyzwania swobodnej rozgrywki Seria A - Fundusze Ukończenie poniżej 6 minut i 30 sekund Zabito 75 wrogów Nikt nie zginął Nagroda: 100 tysięcy dolarów. Akcja w Pacific Standard Ukończenie poniżej 10 minut i 15 sekund Brak jednostek NOOSE Nikt nie zginął Nagroda: 100 tysięcy dolarów. More On Grand Theft Auto V Najnowsze artykuły Ktoś zaraz zacznie nas wyzywać (prosimy się wstrzymać od rzucania epitetów w naszą stronę, każdy ma jakąś pracę, my akurat lubimy to robić, więc bez hejtu proszę) że ,,u bukmachera nie da się zarobić miliona, co to za tytuł, bla. Bla. Bla.” Otóż wszystko się da. Wystarczy jedynie (a raczej aż!) trochę mrówczej pracy, mnóstwo determinacji oraz trochę szczęścia. Determinacja, szczęście i ciężka praca – receptura na milion u bukmachera? Ludzie, myślący, że aby zarobić u bukmachera swój pierwszy milion, wystarczy ,,strzelić dychę w totka” są po prostu naiwne. Większość graczy zakładów bukmacherskich dochodzi do bogactwa, przy pomocy własnych dwóch rąk, szczęścia oraz używaniu swojego rozumu. Wiadomo, oczywiście przydadzą się tutaj również naturalne predyspozycje, takie jak nerwy ze stali bądź analityczny umysł, ale to jednak jest temat na osobny artykuł. Przypadkiem się też zdarzyło, że mamy właśnie dla was artykuł o cechach dobrego gracza zakładów bukmacherskich. Totalny przypadek, wierzcie nam. No ale wróćmy do tematu. Jeśli chodzi o nasze szanse na to, aby zarobić swój pierwszy milion u bukmachera licząc tylko na ślepą fortunę, to jest ona porównywalna do tego, że trafi w nas fortepian spadający z któregoś piętra (tak, choć wtedy nie będzie tak jak w kreskówkach, że wyjdziecie spod niego jako wkurzony placek, tylko zostanie z was mokra plama), bądź spadnie na was samolot. Dlatego też temu szczęściu trzeba trochę ,,pomóc”. Mrówcza praca – no bo jak inaczej? Jeśli czujemy jednak, że mamy odpowiednie cechy, aby typować lepiej od innych, to jeśli chcemy zarobić swój pierwszy milion u bukmachera, musimy zacząć interesować się analizą sportową. Tutaj niestety, ale musimy zdobyć się na to, aby wyrzec się odpoczynku, wygód, oraz innych rzeczy, które będą ,,marnować nasz czas”, z racji tego że aby dojść do pewnej biegłości z analizą, będziemy musieli robić to dzień i noc. Chociaż zanim jednak to zrobimy, pomyślmy najpierw o tym, aby dowiedzieć się o typach zakładów które możemy obstawiać u bukmachera. Ponieważ jeśli mamy predyspozycje (świetnie dla was) ale nie wiemy jednakże jak obstawiać, to możemy mieć najwięcej szczęścia na całym świecie, lecz na pewno nie uda się nam czegoś obstawić poprawnie (przynajmniej za pierwszym razem). Szczęście – czynnik, którego nie zmienimy Każdy z nas ma więcej bądź mniej szczęścia. Tego czynnika nie da się zmienić, jedna osoba będzie miała pecha przez całe życie, inna całe życie szczęście, a kolejna trochę tego pierwszego, a trochę tego drugiego. Jednakże aby zarobić nasz pierwszy milion, potrzebujemy trochę tego szczęścia, aby nasze usługi/produkty zaczęły się sprzedawać, oraz żeby po prostu nic złego się nie wydarzyło po drodze. Determinacja – czyli nigdy się nie poddam! Aby wygrać swój pierwszy milion od bukmachera, musimy posiadać szaleńczą determinację. I tutaj też, dochodzimy do punktu, gdzie jak już wspominaliśmy wyżej, musimy wyrzec się prawie wszystkiego. Będziemy musieli wyrzec się rodziny, znajomych, naszych zainteresowań (oprócz bukmacherki oczywiście), dosłownie wszystkiego oprócz paru godzin snu, oraz kilku chwil na to aby coś zjeść (bądź się napić). BEM Operations Limited zezwolenie z dnia 26 września 2018 r. nr Udział w nielegalnych grach hazardowych jest karany. Hazard związany jest z ryzykiem i dostępny dla osób pełnoletnich. Każdy z nas zapytany o to, co jest potrzebne, aby odnieść sukces biznesowy, wymieni w pierwszym rzędzie duży kapitał niezbędny do rozkręcenia działalności gospodarczej. Tymczasem przykłady wielkich fortun przedstawionych w tym artykule dowodzą, że nie zawsze jest to konieczne. Jak mawiał wielki niemiecki poeta Johann W. Goethe, „Jeśli możesz coś zrobić lub marzysz, że mógłbyś to zrobić, zabierz się za to. Odwaga ma w sobie moc geniuszu". „Have a nice day" Czasami, aby zostać bogatym, nie trzeba inwestować nawet złamanego grosza. Taką opinię potwierdza historia znaczka przedstawiającego uśmiechniętą buźkę na żółtym tle. Yellow Smiley Face to znaczek, który zna każdy z nas. Jest on wizualnym synonimem powiedzenia „Have a nice day!" („miłego dnia"), które stało się korporacyjnym substytutem pozdrowienia czy każdego innego zwrotu kończącego rozmowę. Ponieważ zwrot taki byłby za długi do umieszczenia na torbie, w której jest nam dostarczane jedzenie z restauracji lub jakakolwiek przesyłka, o wiele prostszą metodą jest umieszczenie Żółtej Uśmiechniętej Twarzy. Twórcą genialnie prostego pomysłu Żółtej Uśmiechniętej Twarzy był urodzony w 1921 r. amerykański rysownik Harvey Ross Ball. Po latach nudnej pracy akwizytora reklamy w lokalnej gazecie artysta postanowił się uniezależnić i w 1959 r. założył firmę projektującą szyldy i reklamy rysunkowe, Harvey Ball Advertising. Cztery lata później pewna firma ubezpieczeniowa ze stanu Massachusetts, The State Mutual Life Assurance Company, zwróciła się do niego z prośbą o zaprojektowanie symbolu, który można by umieścić na każdym urządzeniu biurowym w terenowych przedstawicielstwach tej firmy. Harvey Ball stworzył projekt najprostszy pod słońcem i do słońca zresztą nawiązujący – parę oczu i uśmiech wpisane w żółty okrąg. Rysownik popełnił wówczas największy życiowy błąd: będąc przekonanym, że i tak robi świetny biznes, sprzedał buźkę za 45 dol. Lata później wyłączność na sprzedaż buźki chciał odzyskać jego syn Charles Ball, okazało się jednak, że ojciec nigdy nie zarejestrował swojego pomysłu w urzędzie patentowym. Tymczasem od 1964 r. znaczek zaczął robić oszałamiającą furorę. Jego niewyjaśniony status prawny spowodował, że w latach 70. XX wieku dwaj bracia: Bernard i Murray Spain, dopisali do niego najbezczelniej w świecie napis „Have a nice day!" i ogłosili swoje prawa do tego symbolu. Nierozstrzygnięty spór o prawa własności do znaczka na terytorium USA wykorzystał we Francji wydawca magazynu „France Soir" – czasopisma opatrzonego żółtą śmiejącą się buźką jako symbolem samych dobrych wiadomości. Ostatecznie buźkę zarejestrował francuski biznesmen Franklin Loufrani, który mimo sporu o prawa autorskie z amerykańskim Walmartem zarobił na znaczku 100 mln dol. W ten oto sposób znaczek namalowany za 45 dol. stał się najdroższym, najbardziej dochodowym i rozpoznawalnym logo rysunkowym na świecie. Kamyczek i ośmiorniczka Nie trzeba być jednak rysownikiem, aby stworzyć za kilka dolarów coś genialnie prostego, co uda się sprzedać z wielomilionowym zyskiem. Takim przykładem jest pudełeczko tekturowe do przewozu małych zwierząt domowych firmy Pet Rock oraz dołączony do niego kamień, od którego firma wzięła swoją nazwę. W 1975 r. na pomysł równie prosty, co tani, wpadł pewien szeregowy pracownik branży reklamowej. Gary Dahl doszedł do wniosku, że do każdego zwierzaczka sprzedawanego w sklepach zoologicznych na terenie Kalifornii powinna być dołączana książeczka opisująca jego hodowlę. Innymi słowy – instrukcja obsługi pupila. Rok później do sprzedaży każdego zwierzęcia i książeczki doliczano także niezwykle proste, składane z kawałka tektury, pudełeczko w kształcie koszyczka z dziurkami przepuszczającymi powietrze do przewozu zwierząt ze sklepu do domu. Ale nie tylko pudełko okazało się gigantycznym sukcesem komercyjnym. Popularnością wśród klientów cieszyły się zwykłe kamienie przypominające średniej wielkości jajo położone w gniazdku ze słomy. Ten zwykły kamień i odrobina słomki mające rzekomo służyć zwierzątkom domowym jako przedmiot zabaw sprzedawał się po 3,95 dol. od sztuki. W ciągu tylko jednego roku Gary Dahl zarobił na tym nadzwyczaj prostym produkcie ponad 15 mln dol. Sukces kamyczka Pet Rock jest jednak niczym wobec furory, jaką na rynku gadżetów dla dzieci zrobiła jedna z najbardziej dziwacznych zabawek, jakie kiedykolwiek wyprodukowano. W latach 70. i 80. XX w. w chińskich sklepach można było kupić gumową ośmiorniczkę, która rzucona na ścianę „sama schodziła", odklejając się jednym bokiem i przyklejając drugim do powierzchni. W ten sposób miało się wrażenie, że ośmiorniczka sama schodziła po ścianie. Produkt ten był kompletnie nieznany na Zachodzie. Dopiero na początku lat 80. do Ameryki przywiózł ją gospodarz telewizyjnych programów dziecięcych Ken Paik Hakuta, znany bardziej pod pseudonimem Doctor Fad. Pod koniec jednego ze swoich programów z serii „The Dr. Fad Show" Hakuta pokazał ośmiorniczkę jako ciekawostkę przywiezioną z Chin. Nie spodziewał się zapewne, że jego studio zostanie zalane tysiącami listów dzieci z prośbą o podanie adresu firmy produkującej gumową zabawkę. Autopromocja Specjalna oferta letnia Pełen dostęp do treści "Rzeczpospolitej" za 5,90 zł/miesiąc KUP TERAZ Zamiast ściągać produkt z Chin, Hakuta postanowił zainwestować w produkcję galaretowatego gadżetu, któremu nadał nazwę Wacky Wall Walker. Z powodu braku jednolitych regulacji dotyczących praw autorskich w Chinach Hakuta mógł zainwestować 100 tys. dol. w opatentowanie zabawki na terytorium USA. Ale już sama produkcja pierwszej partii wacky wall walkerów kosztowała go nie więcej niż 100 dol. Produkt okazał się jednym z największych bestsellerów rynkowych wszech czasów. Tylko w 1983 r. sprzedano 240 mln ośmiorniczek. Gumowe walkery były tak popularne, że nawet słynna firma Kellogs postanowiła dołączać je do każdego większego opakowania swoich płatków śniadaniowych. W ciągu zaledwie dwóch lat Wacky Wall Walker przyniósł swojemu producentowi ponad 80 mln dol. zysku. Pomysły tak proste, że aż doskonałe Niektóre pomysły biznesowe są tak proste, że aż trudno uwierzyć, że mogą przynieść swoim twórcom całkiem pokaźne dochody. Jednym z takich przykładów jest pewne zdjęcie, którego popularność w Stanach Zjednoczonych do dzisiaj wzbudza zdumienie w Europie. W 2007 r. Eric Nakagawa, bloger i miłośnik cheeseburgerów z Hawajów, postanowił wraz ze swoim przyjacielem internetowym i zwolennikiem tofuburgerów Kari Unebasami opublikować w sieci serię śmiesznych zdjęć zwierząt opatrzonych napisem „I can has a cheezburger?", co w bardzo wolnym tłumaczeniu można odczytać jako pytanie: „czy mogę ma seloburgera?". Szczególną popularnością cieszyło się zdjęcie szarego, długowłosego kota zadającego to dziwaczne pytanie. Strona, na której publikowano zdjęcia sympatycznych zwierzaków ze śmiesznym napisem, stała się internetowym hitem. W 2007 r. dziennie odwiedzało ją 1,5 mln internautów. Pod koniec tego samego roku założyciele sprzedali ją za 2 mln dol. Początkowy koszt pierwszych fotek i ich publikacji w globalnej sieci można przyrównać do ceny symbolicznej zgrzewki piwa. Ale czymże jest sukces miłośników różnych rodzajów hamburgerów przy osiągnięciu twórców czegoś tak genialnie prostego jak sprężynka Slinky (ang. to slink – skradać się). Zabawka ta wykorzystuje prosty mechanizm nagłego wyładowania się nagromadzonej energii mechanicznej, dzięki czemu sama „wędruje" po powierzchni płaskiej. Zabawka sprężyna została wynaleziona w latach 40. ubiegłym wieku przez inżyniera morskiego Richarda Thompsona Jamesa. Nazwę Slinky nadała jej żona wynalazcy, Betty James. Także ona namówiła męża do wzięcia 500 dol. pożyczki w celu zakupu maszyny do produkcji zabawki. To było chyba najlepiej ulokowane 500 dol. w historii gospodarki. Slinky okazała się hitem. Dzieci, które po raz pierwszy ujrzały nową zabawkę zimą 1945 r. na wystawie świątecznej w filadelfijskim Gimbels Department Store, były nią oczarowane. Richard James nie mógł uwierzyć, że w ciągu 90 minut od otwarcia sklepu sprzedano aż 400 sprężynek w cenie dolara za sztukę. Pod koniec pierwszego dnia sprzedaży koszty inwestycji zwróciły się trzykrotnie. Potem były już tylko sukcesy komercyjne. W samych tylko Stanach Zjednoczonych sprzedano po wojnie ponad 300 mln sztuk Slinky. Sprężynka przyniosła jej twórcy fortunę szacowaną na 250 mln dol. Niestety, nie przyniosła Richardowi Jamesowi szczęścia rodzinnego. W tej historii spełniło się powiedzenie, że pieniądze szczęścia nie dają. Fortuna rozbiła małżeństwo państwa Jamesów, a on sam, osłabiony kryzysem wieku średniego, wstąpił do sekty, która szybko opróżniła jego portfel. Twórca Slinky zmarł w 1974 r. w Boliwii. Dalszą produkcją Slinky zajęła się jego żona Betty James, która w 1998 r. sprzedała patent na sprężynkę firmie Proof Toys. Na początku nowego stulecia sprężynka Slinky trafiła do grona najsłynniejszych i najpopularniejszych zabawek wszech czasów w nowojorskim „National Toy Hall of Fame". Przytulny kocyk, który zarobił 200 mln dol. Fenomen popularności sprężynki Slinky można tłumaczyć na wiele sposobów, fascynacją dzieci i dorosłych prostą mechaniką. Jak jednak wytłumaczyć fenomen popularności szaty noszonej tyłem do przodu? Brzmi niedorzecznie? A jednak na rynku amerykańskim ten pomysł okazał się jednym z przebojów handlowych początku obecnego stulecia. Na czym polega fenomen produktu o nazwie Snuggy lub Snuggie (od angielskiego przymiotnika snug – przytulny)? Otóż jest to zwykły koc z rękawami, przypominający szlafrok noszony tyłem do przodu, lub płaszcz przypominający togę akademicką noszoną przez studentów w knajpach w celu wylewania na siebie alkoholu. Pomysł ten wydaje się w swojej prostocie wręcz głupi, a jednak w ciągu roku od ukazania się na rynku sprzedano 20 mln egzemplarzy Snuggie po 19,95 dol. za sztukę. Dość powiedzieć, że Scott Boilen i jego firma Allstar Products zarobili na patencie ponad 200 mln dol. Dwa lata temu produkt ten dotarł także do polskich sklepów, ale został niemal niezauważony przez konsumentów. Po sprężynce Slinky i kocyku z rękawami noszonym tyłem do przodu nic już nie powinno nas zaskoczyć w świecie biznesu. A jednak ludzka kreatywność wydaje się nie mieć granic. Przykładem jest twórczość 21-letniego Brytyjczyka Alexa Tewa, który tworzy obrazy zbudowane z miliona kolorowych pikseli lub małych obrazków i sprzedaje je online po dolarze za sztukę. Wydawałoby się, że taka działalność jest nudna, trudna i niedochodowa. I znowu rzeczywistość może nas zaskoczyć. W ciągu roku Alex Tew zarobił na sprzedaży swoich „dzieł"... milion dolarów, które przeznaczył na dalszą edukację. Za granicą rynek domen internetowych kwitnie, a transakcje liczone są w milionach dolarów. W Polsce nastąpił wyraźny rozwój tego rynku, ale mimo to mamy jeszcze sporo do nadrobienia. Kwoty osiągane za najlepsze domeny robią wrażenie i rozbudzają wyobraźnię wszystkich poszukujących okazji do ponadprzeciętnych zarobków. Osoby znające specyfikę inwestycji w domeny mówią, że jest to dobry pomysł na biznes. Dziś handel domenami to całkiem poważna część rynku internetowego, która przynosi jego uczestnikom realne zyski. Niskie koszty rejestracji domen oraz wizja przyszłych profitów przyciągają na rynek domen internetowych coraz większą rzeszę amatorów kilku liter w przeglądarce. Przy obecnej cenie 10zł za domenę handlarzem może zostać praktycznie każdy. Z „głową na karku” i pewnym doświadczeniem ryzyko inwestycji jest bardzo ograniczone,- mówią znawcy rynku. Jak jednak dodają nie wszystko wygląda tak różowo jakby się to mogło wydawać. Na domenach internetowych można zarobić, ale można też stracić. „Domainerów” przybywa Wydawać by się mogło, że „domaining” to nic prostszego tylko rejestrowanie domen i późniejsza i sprzedaż. Rzeczywistość jest jednak o wiele bardziej złożona. Jeżeli ktoś myśli o przygodzie z „domainingiem” to musi się spieszyć. Każdego dnia ubywa bowiem ciekawych adresów, które padają łupem tzw. „domainerów”, czyli osób, które zajmują się inwestowaniem w domeny. Niskie bariery wejścia na rynek domen powodują, że przybywa fascynatów tego biznesu. Osoby te często spędzają całe dnie na wyszukiwaniu wolnych perełek, na których rejestrację nikt dotychczas nie wpadł. – To bardzo przyjemne uczucie znaleźć wolną wartościową domenę – mówi Przemysław Bojczuk, właściciel 1500 domen. – Można to porównać z grzybobraniem: czasem znajdzie się coś ciekawego, a czasem trzeba odejść od komputera z „pustymi rękami” – śmieje się inwestor. Głównie .pl Na światowym rynku najwartościowsze są domeny .com. Dobitnie świadczy o tym lista najdroższych domen w historii, na której widnieją wyłącznie adresy z końcówką .com. Z kolei w Polsce liczą się głównie domeny z końcówką .pl. Niektórzy domainerzy widzą swoją szansę także w domenach .eu oraz adresach z polskimi znakami licząc, że ich wartość będzie rosła wraz z malejąca liczbą wolnych domen .pl. Jednak większość inwestorów jest zdania, że nie warto tracić pieniędzy na zakup polsko języcznych domen z innymi rozszerzeniami niż .pl. Takie rozszerzenia jak .net, .org, .biz, . mają znikomą wartość i chleba z nich nie będzie. Jeżeli już zaczynać przygodę z inwestowaniem w domeny to tylko te z końcówką .pl. Szukajcie a znajdziecie Nawet doświadczeni „domainerzy” przyznają , że coraz trudniej o wartościowe, wolne domeny. Codziennie rejestrowanych jest setki adresów a tym samym uciekają potencjalne okazje do zarobku. Początkujący inwestorzy zazwyczaj rozpoczynają swoje poszukiwania od sprawdzenia dostępności tzw. domen „premium”. Na tapetę idą takie adresy jak czy Jednak szybko się okazuje, że tego typu adresy są już dawno zajęte i aby znaleźć ciekawą domenę trzeba szukać znacznie głębiej. Część osób się zniechęca, a co bardziej wytrwali cierpliwie przeczesują sieć w poszukiwaniu tej jedynej. – To prawda, że domeny „premium” są od dawna zajęte, nie znaczy to jednak, że nie można znaleźć ciekawych adresów – mówi Bartłomiej Usydus, właściciel ponad 3000 domen. Znalezienie wartościowej domeny wymaga większego wysiłku i pomysłowości jednak wciąż okazji do zarobku nie brakuje – dodaje inwestor. Cybersquatting czyli wszędzie znajda się czarne owce Na rynku domen nie brakuje także działań niezgodnych z prawem. Popularne zwłaszcza wśród początkujących inwestorów jest kupowanie domen będących nazwami zastrzeżonych znaków towarowych. Takie działalnie nosi nazwę cybersquattingu. Część osób wabiona szybkimi zyskami wykupuje adresy internetowe z nazwami produktów lub firm licząc, że po mailingu znajdzie się kupiec na taką domenę. Zazwyczaj taka działalność kończy się tak, że zamiast pieniędzy, nieszczęsny kupiec otrzymuje korespondencję od prawnika i kończy się zabawa w domenowy biznes. Taki proceder dość popularny na rynku domen, jest stanowczo zwalczany przez doświadczonych Żaden szanujący się „domainer” nie popiera „cybersquatingu”, ale w każdej grupie znajdą się czarne owce – mówi Leszek Sękowski, doświadczony inwestor. Zdrowy rozsądek przede wszystkim Przybywa osób, które myślą, że zakup domeny to pewny zysk. Zazwyczaj pierwsze zakupy tych osób kończą się rozczarowaniem i pryskają marzenia o wielkiej fortunie. Szybko się zniechęcają i przygodę z „domainingiem” kończą z chudszym portfelem oraz domenami, na które nigdy nie znajdą kupca. Osoby te decydują się zazwyczaj na kupno domeny gdy pojawia się informacja o spektakularnej transakcji do jakiej doszło na rynku. Tak było gdy media doniosły o wysokiej ofercie kupna domeny Nieoficjalnie mówi się, że za adres należący do rzeszowskiej firmy Ideo, ktoś zaoferował 100 tys. zł. Właściciele domeny odmówili, jednak mimo wszystko o ofercie zrobiło się głośno. Na pewien czas zamieniło się w bazar bezwartościowych domen, zawierających frazę euro2012. Takie zakupy nie mają nic wspólnego z inwestowaniem w domeny mówi Daniel Dryzek, z firmy Active24, prywatnie właściciel kilkutysięcy adresów. „Domainig” wymaga działania w cieniu, a nie w stadzie. Doświadczony inwestor szuka okazji do zarobku tam gdzie nikt inny tego nie robi. Inwestowanie w domeny to przede wszystkim zdrowy rozsądek i pomysłowość. Aby rejestracja domeny przyniosła zyski, trzeba w nią inwestować dłuższy okres czasu. Nie można się spodziewać, że tuż po zakupie domeny zacznie ona przynosić zyski znacznie przekraczające koszt rejestracji domeny – mówi z kolei Beata Mosór z firmy Netart. Kupując domenę musimy przeanalizować komu i w jakim celu dany adres miałby się przydać. Określenie przeznaczenia domeny i jej potencjalnego kupca to kluczowe elementy brane pod uwagę przy zakupie domeny. Dla producenta pierzyn atrakcyjnym adresem będzie a dla internetowego sklepu z zabawkami nie znajdziemy lepszego adresu od Zyski ale i koszty „Domaning” to nie tylko szansa na ponadprzeciętne zyski. W tym biznesie jak w każdym innym ponosi się także koszty. O ile kupno domeny za 10 zł nie obciąża jeszcze znacząco naszego budżetu to opłacenie przedłużenia w kwocie 90-100 zł za sztukę z pewnością jest istotnym kosztem. Domenę rejestrujemy bowiem na okres jednego roku, a po upływie tego czasu musimy ją przedłużyć. Koszt przedłużenia adresu na kolejny rok to nie mały wydatek i rozpoczynając przygodę z domenowym biznesem musimy sobie zdawać z tego sprawę. Domeny, jak dobre wino, z czasem nabierają coraz większej wartości dlatego warto poczekać z ich sprzedażą. Wymaga to niestety poniesienia kosztów przedłużenia domeny. Ze zrozumiałych względów moment ten nie należy do przyjemnych zwłaszcza gdy w swoim portfolio mamy kilkadziesiąt czy kilkaset domen. Doświadczeni inwestorzy świadomi wartości swoich domen podchodzą do tego racjonalnie. – Lepiej poczekać i sprzedać drożej niż szukać kupca na siłę- mówi Rafał Pietrzyk jeden z założycieli forum o rynku domen Jeżeli tylko stać mnie na opłacenie przedłużenia robię to bez wahania – dodaje właściciel ponad 2000 domen. Jak utrzymać domeny? „Domainerzy” gromadzą środki na przedłużanie domen w różny sposób. Jednym z rozwiązań jest sprzedaż cennej domeny, by pozyskane w ten sposób środki przeznaczyć na opłacenie innych domen. W ten sposób poświęca się jedną z domen by utrzymać pozostałe. Sposobem na utrzymanie domen jest także ich „parkowanie”. Rejestrujemy się w jednym z programów parkingowych(np. lub które umożliwiają umieszczanie pod naszymi domenami linków reklamowych. Gdy użytkownik wchodzi na nasz adres i klika w link reklamowy zarabiamy określoną kwotę. Klik za klikiem gromadzimy środki, które możemy następnie przeznaczyć na przedłużenie domen. Złap domenę Większość najlepszych domen jest od dawna zarejestrowana. Posiadacze tych adresów pilnują ich jak oka w głowie i uważają by nie zapomnieć o ich przedłużeniu. Bardzo często posiadana domena jest ich najcenniejszym aktywem. Z różnych jednak przyczyn zdarza się, że cenna domena nie zostaje opłacona na kolejny rok i wraca do puli wolnych. Czeka na to wielu domainerów. Przechwycenie takiej domeny to szansa na spore zyski dlatego każdy „domainer” dwoi się i troi by taka domena trafiła właśnie jego ręce. Nie jest to łatwe ponieważ konkurencja w tym obszarze jest duża, a czas na „złapanie” spadającej domeny liczony w ułamkach sekund. Jednak jak „domainer” chce to potrafi. Przechwytywanie „spadających” domen stało się znaczącą częścią domenowego biznesu. Niektórzy „domainerzy” wyspecjalizowali się wyłącznie w „łapaniu” drogocennych perełek. Za pomocą specjalnie napisanych programów osoby te wyłapują, co ciekawsze „okazy”, które wzbogacają ich portfolio. Aby „złapać” domenę można także wykupić na nią opcję, która daje nam pierwszeństwo rejestracji domeny, porzuconej przez jej właściciela. Gdy adres na, który założyliśmy opcje nie zostanie przedłużony następuje realizacja opcji i domena staje się naszą własnością. Takie domeny jak czy to przykłady domen, które nie tak dawno zostały w ten sposób przechwycone. Jak łatwo sprawdzić szczęśliwy posiadacz opcji na domenę na kupca adresu nie musiał długo czekać. Ile można zarobić? Jeżeli mowa o zyskach to doświadczeni „domainerzy” uśmiechają się życzliwie, gdy słyszą, że jakiś fundusz wypracował stopę zwrotu na poziomie 30 proc. lub dana spółka giełdowa pozwoliła zarobić swoim akcjonariuszom 40 proc. Taki zarobek nie jest satysfakcjonujący dla „domainera”. W biznesie domenowym stopy zwrotu można bowiem liczyć w setkach i tysiącach procent. Przykładów na to jest wiele zarówno na krajowym jak i zagranicznym rynku domen. Stopy zwrotu zapewne nawet nie liczył były właściciel domeny który sprzedał kupiony kilka lat wcześniej adres za 5 mln dolarów. Niemal do legendy polskiego rynku domen przeszła transakcja dotycząca adresu Mówi się, że były posiadacz domeny otrzymał za nią nawet 150 tys. euro. Powodów do narzekań nie powinien mieć także były właściciel domeny Zakupił adres za kilkaset zł kilka lat temu, by go następnie odsprzedać za ponad 20 tys. zł. Okazało się, że nabywca miał poważne plany wobec domeny i dziś działa pod nią duży serwis sprzedający wycieczki. Ostatnio rynek domen rozgrzała informacja o zakupie przez koncern Agora domeny Kwoty transakcji nie podano, ale nieoficjalnie mówi się, że cena sięgnęła kilkuset tysięcy złotych. Najświeższym przykładem domenowego szaleństwa jest sprzedaż adresu który osiągnął cenę 45 tysięcy dolarów. To oczywiście tylko przykłady transakcji, których zarówno na polskim, a przede wszystkim zagranicznym rynku można mnożyć. W Polsce kwoty transakcji na poziomie kilku tysięcy złotych są częstym zjawiskiem, a największe oferty, choć rzadkie sięgają nawet kilkuset tysięcy złotych. Typosquatting, czyli zarabiać na pomyłkach Oddzielnym tematem zarabiania na domenach internetowych jest tzw. typosquatting. Pod tym tajemniczym terminem kryje się zjawisko obecne w sieci od kilku lat. Polega ono na wykorzystywaniu pomyłek internautów, którzy często wpisując w przeglądarce nazwy popularnych serwisów popełniają błędy literowe. Pomyłki takich serwisów jak , czy wywołują duży ruch, który można spieniężyć. „Domainerzy” korzystając z nieuwagi użytkowników wykupują domeny typu czy i zarabiają nie małe pieniądze na linkach reklamowych umieszczonych pod tymi adresami. Minimalna stawka za kliknięcie jednego linka to 0,02 euro, ale zdarzają się wejścia za, które posiadacz domeny otrzymuje nawet kilka, kilkadziesiąt euro(tak płatne są niszowe frazy na zagranicznych domenach). Osoby, które dostatecznie szybko weszły w ten biznes dziś utrzymują się dzięki typosquattingowi. Po zakupie odpowiedniej domeny i podpięciu jej pod system, który umieszcza pod nią reklamy, praca „domainera” ogranicza się głównie do umiejętnego zoptymalizowania domeny, aby miała ona jak największy współczynnik ilości kliknięć do liczby odwiedzin. Po tym pozostaje już tylko czekać na kolejny przelew. Rekordziści na polskim rynku, osiągają miesięcznie z tej działalności nawet po kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy złotych. Ten imponujący wynik blednie jednak na tle milionowych kwot osiąganych przez zagranicznych „domainerów” zwłaszcza w USA. Przykładem może być amerykański lekarz Kevin Ham, którego liczące około 300 tysięcy domen portfolio, generuje rocznie przychody na poziomie 70 milionów dolarów. Innych inwestorów trudniących się również typosquattingiem jest wielu. Ich portfolia przynoszą im rocznie kwoty, którymi nie pogardziłby niejeden giełdowy inwestor. Jak już zostało powiedziane typosquating choć wątpliwe moralnie stało się źródłem utrzymania wielu „domainerów”. Zakładając, że jedna domena przynosi średnio 50 zł miesięcznie, a „domainer” ma takich domen 100, to łatwo policzyć miesięczne i roczne przychody. Pomniejszając oszacowane przychody o koszty rejestracji i przedłużania domen możemy obliczyć zyski z typosquattingu. Przykład: Mamy w posiadaniu 100 domen. Każda z nich generuje miesięcznie 50 zł przychodu(co jest dobrym wynikiem). Koszt rejestracji domeny to 10 zł. Koszt przedłużenia 100zł. Obliczamy roczne zyski: Przychody – (koszt rejestracji + koszt przedłużeń) = zysk (100x50zł x12) – ((100×10)+(100×100)) = 60 000-(1000+10 000) = 60 000 – 11 000 = 49 000 W kolejnych latach koszt rejestracji znika z tego równania i nasze przychody pomniejszają jedynie o wydatki na przedłużenie domen. Warto spróbować Handel domenami internetowymi może być ciekawą opcją dla osób szukających swojej niszy w biznesie. Wizja ponadprzeciętnych zysków oraz dynamicznego rozwoju rynku powoduje, że inwestorów przybywa. Polskie jak i zagraniczne przykłady pokazują, że jest to perspektywiczny rynek, na którym można nieźle zarobić. Osoby, które znają ten rynek przyznają, że inwestowanie w domeny internetowe jest dobrym pomysłem na biznes. – Jak założyć sklep internetowy? – Automaty vendingowe to niezły biznes – Jak założyć prywatne przedszkole? – Otwieramy własny pub Grzegorz Marynowicz Komentarze sameQuizy: 30 niekurde jak mi się zmudno robi jak widzem większość komentarzy ”tak”ale ciulmam życie i jest fajnie Odpowiedz Tak, zarobiłeś milion w ciągu tygodnia, ale tylko dzięki loterii. Na loterii wygrałeś milion złotych! Jednak sprzedaż przedmiotów znalezionym w domu i w lombardzie kompletnie Ci się nie udała. No cóż, nie każdy ma talent do wyłapywania „perełek”. I tak gratulujemy wygranej. Teraz spokojnie możesz inwestować w wybraną przez siebie firmę i powiększać swój kapitał! Odpowiedz Tak! Tak, zarobiłeś milion w ciągu tygodnia, ale tylko dzięki loterii. Na loterii wygrałeś milion złotych! Jednak sprzedaż przedmiotów znalezionym w domu i w lombardzie kompletnie Ci się nie udała. No cóż, nie każdy ma talent do wyłapywania „perełek”. I tak gratulujemy wygranej. Teraz spokojnie możesz inwestować w wybraną przez siebie firmę i powiększać swój kapitał! Odpowiedz TAK Tak, zarobiłeś milion w ciągu tygodnia, ale tylko dzięki loterii. Na loterii wygrałeś milion złotych! Jednak sprzedaż przedmiotów znalezionym w domu i w lombardzie kompletnie Ci się nie udała. No cóż, nie każdy ma talent do wyłapywania „perełek”. I tak gratulujemy wygranej. Teraz spokojnie możesz inwestować w wybraną przez siebie firmę i powiększać swój kapitał! Odpowiedz Tak! Tak, zarobiłeś milion w ciągu tygodnia, ale tylko dzięki loterii. Na loterii wygrałeś milion złotych! Jednak sprzedaż przedmiotów znalezionym w domu i w lombardzie kompletnie Ci się nie udała. No cóż, nie każdy ma talent do wyłapywania „perełek”. I tak gratulujemy wygranej. Teraz spokojnie możesz inwestować w wybraną przez siebie firmę i powiększać swój kapitał! Odpowiedz Ciekawy quiz 😘😘 Odpowiedz Tak! Tak, zarobiłeś milion w ciągu tygodnia dzięki bardzo trafnym sprzedażom. Naprawdę Ci się poszczęściło. Sprzedawałeś przedmioty, które są bardzo wartościowe na rynku i to jeszcze za podwójną cenę. Jesteś naprawdę niezłym handlowcem, dodatkowo poszczęściło Ci się również na loteriach i podczas stawiania na konie, a kontakty poznane w nowej pracy tylko zaowocują w przyszłości! Teraz spokojnie możesz inwestować w wybraną przez siebie firmę i powiększać swój kapitał!Oo super, fajne :D Odpowiedz

jak zarobić milion w 10 sekund